Zygmunat
Kaczkowski pisał o nim że jest fanatykiem i anarchistą. Dla Lesława
Łukaszewicza był to z kolei wariat demagogiczny. Wincenty Pol uważał za
zarazę gorszą od Moskali i Niemców. O kim mowa? O największej sierocie Galicji
pierwszej połowy XIX wieku. Spiskowcu z Bożej łaski, którego działalność można
porównać do tylko wyczynów Mierosławskiego. Przed Państwem Julian Goslar.
Julek myśli o kolejnym spisku |
Dla
współczesnych był wariatem, czubem, który walczy nie wiadomo z kim i nie wiadomo
po co? Ile razy zabrał się za coś, zawsze koniec był ten sam – więzienie. Albo
sam się kompromitował i wpadał w ręce sprawiedliwości, albo chłopi, w imieniu
których rzekomo miał działać wydali go władzom austriackim.
Ten
urodzony w 1819 r. w spolszczonej rodzinie austriackiego urzędnika chłopiec w
okresie Komuchy PRL-u był uważany za wielkiego rewolucjonistę, który
chciał wyzwolić galicyjskich chłopów, oświecić ich i generalnie wprowadzić na ścieżkę
cywilizacji. Nawet radzieccy badacze interesowali się tym „wielkim”
rewolucjonistom. Generalnie chłopi, podobnież jak inni, patrzyli na niego jak
na osobę nie do końca poczytalną – ot kolejny głupek, który biega i opowiada
jakieś pierdoły niezrozumiałe dla zwykłego chłopa.
W
panegiryku wydanym na jego cześć przez Muzeum Regionalne Lasowiaków Towarzystwa
Opieki Nad Zabytkami w Kolbuszowej (WTF?), czytamy że działał samotnie. Nie
dziwota, któż z takim desperatem chciałby współpracować? Goslar odkąd został
relegowany ze szkoły (za spiski przeciw władzy, bo za cóż innego?), tułał się
po Galicji, uczył dzieci i spiskował. Tak płynęło jego życie. Aha, niekiedy
jeszcze pisał. Czasem dostał łomot od chłopów za głupie gadanie, a innym razem
został zamknięty w więzieniu. Wydaje się że połowę swojego niedługiego bo
trwającego tylko 32 lata życia spędził w więzieniu gdzie rozmyślał jaki by tu
teraz spisek uknuć.
Wreszcie
w 1846 r. udało mu się znaleźć frustratów podobnych do niego Jana Kantego Andrusikiewicza,
i kilku okolicznych księży, którzy zachęceni przed Towarzystwo Demokratyczne
Polski (notabene na czele którego wówczas stał nasz dobry znajomy Mierosławski)
postanowili zorganizować powstanie wśród górali podhalańskich. Miał być to jeden
z etapów większego zrywu niepodległościowego, ale zanim Goslar dowiedział się o
odwołaniu akcji rzesza jego zwolenników w liczbie 30 chłopa już ruszyła obalać
Austriacką Monarchię. Zryw ten, tyle śmieszny co tragiczny w skutkach dla jego inicjatorów,
nazywany jest patetycznie powstaniem chochołowskim. Niestety 30 górali ku
zdziwieniu Goslara nie wykazało takiego męstwa jak się spodziewał i zamiast
obalenia monarchy, wszyscy skończyli w więzieniu. Goslar to jednak jeden z tych
, którzy braki w szarych komórkach nadrabiali szczęściem, dlatego udało mu się
po jakimś czasie uzyskać amnestie i wyjść na wolność.
W
1848 r. z ramienia TDP został wysłany do Wiednia by tam pomagać rewolucji. Za
tę akcje po raz kolejny trafił do więzienia i znowu szczęście się do niego
uśmiechnęło – następna amnestia. Goslar jednak jako typ niepokorny, albo raczej
niereformowalny, nadal wierzył że uda mu się za pomocą szklanych kul
rozmontować całe Święte Przymierze, (to nie jest bujda, facet naprawdę chciał szklanymi
kulami strzelać do Austriaków!) dlatego po raz kolejny rozpoczął działalność na
rzecz zniszczenia panującego ustroju. Chodził po różnych wsiach i szerzył „ducha
rewolucji”. Dopiero na jesieni 1850 r. wrócił do rodzinnych stron i zajął się
tym co najlepiej potrafił tj. opracowywaniem spisku (zdecydowanie gorzej mu
szło z jego realizacją).
W
końcu sami chłopi znudzeni jego ględzeniem donieśli gdzie ukrywa się upierdliwy
agitator. Dał się złapać wraz z „zestawem małego spiskowca”, tj. specyfikami
chemicznymi potrzebnymi do sporządzenia „sympatycznego atramentu”, przyrządami
do szyfrowania korespondencji a także pismami rewolucyjnymi, których pianie
było obok knucia ulubionym zajęciem Julka. Taka wtopa mogła oznaczać tylko
jedno – czapa.
O
tym że nie był to człowiek o zdrowych zmysłach świadczy jego „spowiedź” tj.
list, który wystosował do Aleksandra von Bacha. Pisał tam fantastyczne historie
o tym jak sam Bóg go natchnął, przez co wierzył że sprowadzi na Europę ustrój
republikański i tego typu bzdety. Bach
miał pewnie niezły ubaw czytając te wypociny, i mimo wykazania niemałego poczucia
humoru przez Goslera, nie udało mu się przekonać władz w Wiedniu, a potem
sędziego by kolejny raz go wypuszczono. Bo przecież zabawa polega na gonieniu
króliczka a nie powieszenia go na szubienicy. Niestety sędzia nie podzielał jego
dowcipu i skazał go na śmierć. Wyrok wykonano w 1852 r. Na ówczesnych nie wywołało to większego
wrażenie. Dopiero mocarze pióra w PRL zachwycili się Goslarem i jego
działalnością. Obecnie wraz z Ludwikiem Waryńskim wylądowali na śmietniku historii
jako pieszczochy komuchy, a szkoda.
Bibliografia
Szubert
T., Ostatnie dni Goslara, Kwartalnik Historyczny, R 116, nr 2, (2009), ss.
91-128.
Skowroński
K., Julian Maciej Goslar w 110 rocznicę śmierci w Wiedniu, Biuletyn Muzeum
Regionalne Lasowiaków Towarzystwa Opieki Nad Zabytkami w Kolbuszowej, nr 1,
(1962), ss. 1-28.
Tyrowicz
M., Julian Maciej Goslar, Warszawa 1953.
T.J.
Lis
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz