czwartek, 22 maja 2014

Julian Goslar



Zygmunat Kaczkowski pisał o nim że jest fanatykiem i anarchistą. Dla Lesława Łukaszewicza był to z kolei wariat demagogiczny. Wincenty Pol uważał za zarazę gorszą od Moskali i Niemców. O kim mowa? O największej sierocie Galicji pierwszej połowy XIX wieku. Spiskowcu z Bożej łaski, którego działalność można porównać do tylko wyczynów Mierosławskiego. Przed Państwem Julian Goslar. 
Julek myśli o kolejnym spisku

Dla współczesnych był wariatem, czubem, który walczy nie wiadomo z kim i nie wiadomo po co? Ile razy zabrał się za coś, zawsze koniec był ten sam – więzienie. Albo sam się kompromitował i wpadał w ręce sprawiedliwości, albo chłopi, w imieniu których rzekomo miał działać wydali go władzom austriackim.
Ten urodzony w 1819 r. w spolszczonej rodzinie austriackiego urzędnika chłopiec w okresie Komuchy PRL-u był uważany za wielkiego rewolucjonistę, który chciał wyzwolić galicyjskich chłopów, oświecić ich i generalnie wprowadzić na ścieżkę cywilizacji. Nawet radzieccy badacze interesowali się tym „wielkim” rewolucjonistom. Generalnie chłopi, podobnież jak inni, patrzyli na niego jak na osobę nie do końca poczytalną – ot kolejny głupek, który biega i opowiada jakieś pierdoły niezrozumiałe dla zwykłego chłopa.
W panegiryku wydanym na jego cześć przez Muzeum Regionalne Lasowiaków Towarzystwa Opieki Nad Zabytkami w Kolbuszowej (WTF?), czytamy że działał samotnie. Nie dziwota, któż z takim desperatem chciałby współpracować? Goslar odkąd został relegowany ze szkoły (za spiski przeciw władzy, bo za cóż innego?), tułał się po Galicji, uczył dzieci i spiskował. Tak płynęło jego życie. Aha, niekiedy jeszcze pisał. Czasem dostał łomot od chłopów za głupie gadanie, a innym razem został zamknięty w więzieniu. Wydaje się że połowę swojego niedługiego bo trwającego tylko 32 lata życia spędził w więzieniu gdzie rozmyślał jaki by tu teraz spisek uknuć.
Wreszcie w 1846 r. udało mu się znaleźć frustratów podobnych do niego Jana Kantego Andrusikiewicza, i kilku okolicznych księży, którzy zachęceni przed Towarzystwo Demokratyczne Polski (notabene na czele którego wówczas stał nasz dobry znajomy Mierosławski) postanowili zorganizować powstanie wśród górali podhalańskich. Miał być to jeden z etapów większego zrywu niepodległościowego, ale zanim Goslar dowiedział się o odwołaniu akcji rzesza jego zwolenników w liczbie 30 chłopa już ruszyła obalać Austriacką Monarchię. Zryw ten, tyle śmieszny co tragiczny w skutkach dla jego inicjatorów, nazywany jest patetycznie powstaniem chochołowskim. Niestety 30 górali ku zdziwieniu Goslara nie wykazało takiego męstwa jak się spodziewał i zamiast obalenia monarchy, wszyscy skończyli w więzieniu. Goslar to jednak jeden z tych , którzy braki w szarych komórkach nadrabiali szczęściem, dlatego udało mu się po jakimś czasie uzyskać amnestie i wyjść na wolność.
W 1848 r. z ramienia TDP został wysłany do Wiednia by tam pomagać rewolucji. Za tę akcje po raz kolejny trafił do więzienia i znowu szczęście się do niego uśmiechnęło – następna amnestia. Goslar jednak jako typ niepokorny, albo raczej niereformowalny, nadal wierzył że uda mu się za pomocą szklanych kul rozmontować całe Święte Przymierze, (to nie jest bujda, facet naprawdę chciał szklanymi kulami strzelać do Austriaków!) dlatego po raz kolejny rozpoczął działalność na rzecz zniszczenia panującego ustroju. Chodził po różnych wsiach i szerzył „ducha rewolucji”. Dopiero na jesieni 1850 r. wrócił do rodzinnych stron i zajął się tym co najlepiej potrafił tj. opracowywaniem spisku (zdecydowanie gorzej mu szło z jego realizacją).
W końcu sami chłopi znudzeni jego ględzeniem donieśli gdzie ukrywa się upierdliwy agitator. Dał się złapać wraz z „zestawem małego spiskowca”, tj. specyfikami chemicznymi potrzebnymi do sporządzenia „sympatycznego atramentu”, przyrządami do szyfrowania korespondencji a także pismami rewolucyjnymi, których pianie było obok knucia ulubionym zajęciem Julka. Taka wtopa mogła oznaczać tylko jedno – czapa.
O tym że nie był to człowiek o zdrowych zmysłach świadczy jego „spowiedź” tj. list, który wystosował do Aleksandra von Bacha. Pisał tam fantastyczne historie o tym jak sam Bóg go natchnął, przez co wierzył że sprowadzi na Europę ustrój republikański i tego typu bzdety.  Bach miał pewnie niezły ubaw czytając te wypociny, i mimo wykazania niemałego poczucia humoru przez Goslera, nie udało mu się przekonać władz w Wiedniu, a potem sędziego by kolejny raz go wypuszczono. Bo przecież zabawa polega na gonieniu króliczka a nie powieszenia go na szubienicy. Niestety sędzia nie podzielał jego dowcipu i skazał go na śmierć. Wyrok wykonano w 1852 r.  Na ówczesnych nie wywołało to większego wrażenie. Dopiero mocarze pióra w PRL zachwycili się Goslarem i jego działalnością. Obecnie wraz z Ludwikiem Waryńskim wylądowali na śmietniku historii jako pieszczochy komuchy, a szkoda.

Bibliografia
Szubert T., Ostatnie dni Goslara, Kwartalnik Historyczny, R 116, nr 2, (2009), ss. 91-128.
Skowroński K., Julian Maciej Goslar w 110 rocznicę śmierci w Wiedniu, Biuletyn Muzeum Regionalne Lasowiaków Towarzystwa Opieki Nad Zabytkami w Kolbuszowej, nr 1, (1962), ss. 1-28.
Tyrowicz M., Julian Maciej Goslar, Warszawa 1953.

T.J. Lis

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz