środa, 25 czerwca 2014

Monetaryzm to satanizm!


Nadchodząca jesień przyniesie kilka serialowych adaptacji komiksów – Gotham, Flash i Constantine. Niestety jeśli chodzi o wierność oryginałowi obawy wzbudza szczególnie serialowy Constantine będący adaptacją komiksu Hellblazer

John Constantine zadebiutował gościnnie w serii komiksowej Swamp Thing, w czasach gdy scenarzystą komiksu był (geniusz komiksu) Alan Moore. Gdy postać zdobyła popularność, zapadła decyzja o wydawaniu osobnej serii, traktującej o przygodach Constantine'a. Komiks koncentrował się na opisie życia angielskiej klasy robotniczej lat osiemdziesiątych do której wkraczały zjawiska niesamowite. W kadrach widzimy skinów protestujących przeciw pakistańskim imigrantom, wyzwiska robotników na Żelazną Damę i masę brudu z  jaką kojarzą się robotnicze miasta Wysp Brytyjskich. 

Szczególnie ciekawy jest trzeci zeszyt serii. Opowiada on historię Diabłów inwestujących  w różne firmy w Zjednoczonym Królestwie licząc, że uda im się doprowadzić ludzi do rozpaczy i ruiny (mniej więcej w tej kolejności). Demony liczą na zwycięstwo Margaret Thatcher  w kolejnych wyborach co miałoby ułatwić realizację ich planu. Obywatele piekła wznoszą wręcz okrzyki wychwalające leseferyzm i monetaryzm. Ich zdaniem Freidmanowski monetaryzm jest dla ich interesów równie korzystny  co praktykowany satanizm.  

Wątpię by w dzisiejszej adaptacji poruszone były wątki społeczne i ekonomiczne ( uwspółcześniony zwiastun tego nie zapowiada) tym samym nie spodziewam się by adaptacja dorównała oryginałowi.

Bibliografia:
1) Hellblazer #3

M.M.

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Egipscy Germanie, naukowcy i autor Conana



Robert Erwin Howard prócz opowiadań (i jednej powieści) o Conanie napisał szereg opowiadań osadzonych w realiach historycznych. Niejednokrotnie opowiadania te pełne były wątków fantastycznych np. zaginionych cywilizacji Sumerów czy pradawnych bogów. Jednym z takich opowiadań są Wysłannicy Walhalli.

Opowiadanie to w chodzi w skład tzw. cyklu Jamesa Allisona. Główny bohater jest okaleczonym w wyniku wypadku Teksańczykiem. Jednak jego kalectwo pomogło mu rozwinąć inny talent – dzięki kontrolowaniu swych myśli i snów potrafił wprowadzić się w stan hipnozy i przypomnieć sobie wspomnienia swych przodków. Cały cykl powstał pod wpływem działalności   amerykańskiego mistyka  (którego wizje są same w sobie tematem na notkę o retro SF) Edgara Caycego (1877-1945) oraz  dyskusji o rasie starożytnych Egipcjan. 

W opowiadaniu  tym Jamesa Allison przypomina sobie historię o tym jak grupa przybyszów z północy (ewidentnie przodków Germanów) dociera do krainy Khem  i podbija tamtejszą ludność (i po wielkim w pytę zniszczeniu dając podwaliny pod nową cywilizację). Jakkolwiek brzmi to dość dziwnie to nauka z XIX i XX wieku brała tę tezę na poważnie. 
Ludki z Egiptu

Przytaczano na to szereg dowodów jak np. polichromie egipskie przedstawiające ludzi o różnym kolorze skóry. Zdaniem badaczy szczególnie jasny miał być kolor warstw panujących. Już Champollion rozpoznał w nich europejczyka. Rozważania te kontynuował Amerykanin Samuel George Morton (1799-1851), jego zdaniem Egipcjanie byli jasnego koloru skóry a służyli im czarnoskórzy niewolnicy z głębi kontynentu (jakoś się nie dziwię że napisał to Amerykanin). Zdaniem innego badacza Lazarusa Geigera Indogermanie służyli na dworach faraonów jako elitarni najemnicy. 

Nordycki barbarzyńca
Nic więc dziwnego że R. E. Howard w swym opowiadaniu osadził przodków Germanów w egzotycznej krainie. 


Bibliografia:
1)      R. E. Howard, Wysłannicy Walhali, Wrocław 1992; Zbiorek ooopowiadań o Jamesie Allisonie i nie tylko ;)
2)      S. G. Morton, Crania Ægyptiaca, Or, Observations on Egyptian Ethnography, Philadelphia-London 1844,  
3)      L. Geiger, Zur Entwicklungsgeschichte der Menschheit. Vorträge, Stuttgart 1871.
4)      J. Kmieciński, Nacjonalizm w germanoznastwie niemieckim w XIX i na początku XX wieku, Łódź 1994. 
M.M.
 

sobota, 7 czerwca 2014

Człowiek, który (za bardzo) chciał być królem



Wiek XIX dał światu nie małą liczbę awanturników, niejednokrotnie legitymujących się polskim pochodzeniem i pierdylionem różniastych paszportów. Wiek XX pod tym względem nie był wcale mniej kolorowy. Jednym z największych awanturników epoki był Boris Michajłowicz Skosyriew.

Urodzony w Wilmie w roku 1896 Boris Michajłowicz Skosyriew pochodził z arystokratycznej rodziny (jego matka Frau von Skosyriew była żoną rosyjskiego komendanta w Wilnie). Podczas wojny domowej w Rosji był tłumaczem japońskiej misji wojskowej. Gdy sytuacja się „uspokoiła”  (haha) w 1919 r. wyjechał do Holandii (gdzie otrzymał niderlandzki paszport) i Wielkiej Brytanii. Według jego wspomnień wypełniał różnego rodzaje tajne misje na rzecz brytyjskiego państwa. Choć najprawdopodobniej była to jedynie ściema a sam Skosyriew wpakował się w różnego kalibru szemrane interesy, przez co  był aresztowany przez policję za fałszowanie czeków i malwersacje finansowe.

W 1932 r. osiedlił się na Balearach, gdzie podawał się za profesora literatury angielskiej. W grudniu 1933 r., zagrożony wydaleniem z Hiszpanii, odwiedził Andorrę, otrzymując miejscowe obywatelstwo. Przedstawił Radzie Generalnej, stanowiącej organ wykonawczy księstwa, plan reform polityczno-gospodarczych. Z czasem jego błyskotliwe pomysły przemówiły do Rady Generalnej Księstwa.  Po poparciu większości członków Rady ogłosił się królem Borisem I jako regent króla francuskiego. Ogłosił nową konstytucję księstwa.

W ciągu kilku następnych dni wypowiedział on wojnę biskupowi hiszpańskiego Urgell, który - obok prezydenta Francji - sprawował wcześniej zwierzchnictwo nad księstwem dla księcia Kościoła było to jednak zbyt wiele i ostatecznie nasz bohater został aresztowany przez posłanych przez biskupa Urgell funkcjonariuszy gwardii cywilnej. Po procesie w Barcelonie krótko przebywał w więzieniu, po czym w listopadzie został deportowany do Portugalii.

Tam ponownie go aresztowano, ale krótko potem wypuszczono na wolność. Dlasze jego losy są dość niejasne. Ponoć jako awanturnik zaciągnął się do niemieckich sił walczących na wschodzie lub też był też ochotnikiem w hiszpańskiej wojnie domowej. Tak czy siak miał kozackie życie.

Bibliografia:
3)    Spain week by week [w:] Bulletin of Spanish Studies 11 (44), 209 - 216.

M.M.

piątek, 6 czerwca 2014

Cesarewicz Arakanu - rzecz o indolencji umysłowej nadwiślańskiej arystokracji


Lwów w okresie przed nadaniem Autonomii Galicji, był jedynym miastem byłej Rzeczpospolitej zagarniętym przez Austrię, które „jako tako” zniosło nową sytuacje geopolityczną, w której się znalazło. Jako stolica przyłączonych terenów stała się ona areną różnych wydarzeń, o charakterze politycznym, towarzyskim i obyczajowym, co wywoływało najwięcej dyskusji, gdyż kręgi uprzywilejowane były wyjątkowo ubogie, gdyż jeśli idzie o ludność polskojęzyczną ograniczały się prawie wyłącznie do bogatszej szlachty lub duchownych, gdyż urzędnicy w dużej części, wraz z gubernatorem prowincji, były to najczęściej osoby obcego pochodzenia Niemcy, lub zniemczeni Czesi.
Rodzima szlachta rzecz jasna nie garnęła się za bardzo do jakichś umysłowych postępów, dlatego ich życie przebiegało spokojnie. Nawet przejście z Rzeczpospolitej do Austrii nie zmąciło szczególnie statycznego życia tej grupy społecznej. Wbrew pozorom, jeśli idzie o tą grupę, towarzysko, nie była ona aż tak bardzo elitarna i zamknięta. Każdy, tak każdy mógł do niej wejść, pod warunkiem że sprzedał jakąś fajna historyjkę o swoim pochodzeniu. Mogła być więc to księżniczka cudem uratowana z rąk siepaczy, domagająca się dla siebie tronu, lub jakiś książę, królewicz, czy sułtaniątko, które w podobny sposób wracało  z wojny i nikt w jego królestwie nie chciał mu dziwnym trafem dać wiary, że on, to on. Mieszkańcy Galicji takie ckliwe historyjki łykali bez jakiejkolwiek refleksji. Każda bujda, nawet ta najbardziej nieprawdopodobna była przez nich traktowana jako najprawdziwsza prawda. Gdyby tylko chodziło o posłuchanie dziwnych historyjek z baśni tysiąca i jednej nocy, to było by to zrozumiałe, ale nasza arystokracja finansowo wpierała takiego przybłędę. Istniała wręcz korelacja, czym większe absurdy opowiadał jegomość, tym większe pożyczki (a jak!) otrzymywał. Czy aby nie przypomina to pewnego naiwnego księcia osiadłego we Francji?
Takim przebierańcem, który najpierw oszołomił jałowe umysły i nieco bogatsze portfele Lwowskiej arystokracji był niejaki „cesarewicz Arkanu”. Mimo że nie było ani jednej rzeczy świadczącej o jego „cesarskości”, rządni ckliwych historyjek lwowscy notable z otwartymi rękami przyjęli księcia, mimo że nawet nie za bardzo rozumieli kolesia, gdyż ten ani po polsku, ani tym bardziej francusku nie potrafił zbyt wiele powiedzieć. Co zapewne grało na jego korzyść, w końcu nad Gangesem Mikołaja Reja w oryginale na przełomie XVIII i XIX w. niewielu czytało. Nawet obdarty strój żołnierza z Kongresówki nie rzucił cienia wątpliwości, czy aby cesarewicz jest tym za kogo się podaje. Swoją przygodę zaczął od dworu w Dobrusinie, gdzie przedstawił się gospodyni jako cesarzewiczem arrakańskim, królewiczem  peguański, wielki książę indyjski i następcą tronu – Salomon Justyn Belsamin. Kimkolwiek to cholerstwo było, gadkę, nawet jeśli kiepską pod względem gramatycznym miał niczego sobie. Musiał mieć, gdyż na wieść o pojawieniu się takiegoż indywiduum w dworku skromnej Dziedziczki Urbańskiej ściągnęła zastępy mniej lub bardziej zamożnej szlachty ziemiańskiej rządnej sensacji, w końcu po uszczelnieniu granic jedyną egzotyką był czysty chłop lub uczesany żyd. Jaki więc show musiał dać facet obiecujący tytułu Białego Słonia, Złośliwego Tygrysa czy innego ciepłolubego zwierzaka.
Cesarewiczątko się bawiło ale by dobrze się bawić potrzebowało kasy. O tą, przy jego fantazji  nie było trudno, tym bardziej że chłonne umysły ziemian niczym prawdy objawionej słuchały opowieści o bogactwach arakanu, którymi to po powrocie do swojego królestwa mieli zostać obdarzeni, jako przyjaciele Belsamina. Chciwość połączona z głupotą i umysłowym zaściankiem daje wprost fantastyczne efekty. W samym Lwowie przebieraniec mieszkał w najlepszych hotelach, gdzie urządzał bale o których dyskutowano i które wspominano z rozrzewnieniem jeszcze wiele lat później. Cała lwowska śmietanka bawiła się u egzotycznego cesarewiczątka.
O tym że całe życie nie można jechać na długach wiedzą wszyscy poza naszą obecną elitą polityczną, wiedział o tym nawet sam Belsamin. Kiedy to jego „zegar długu”, bynajmniej nie publicznego arakańskiego, ale jak najbardziej prywatnego, wybił godzinę W chłopak spakował swoje rzeczy i cichaczem pod osłoną nocy opuścił stolicę Galicji. Tyle widziano w Lwowie jego i tytuły jakimi obdarowywał swoich dobroczyńców.
Opowieść ta jest charakterystyczna dla stanu umysłowego polskiej arystokracji. Pokazuje ona jak łatwo można było oszukać najwyższe warstwy naszego społeczeństwa. Nie ma co się dziwić że późniejsza Wielka Emigracja była oszukiwana (by nie powiedzieć dymana) przez różnej maści hochsztaplerów. Smutne jest tylko to że skoro taki poziom inteligencji prezentowała wierchuszka, to co dopiero inne klasy społeczne? Strach się bać tych naszych przodków.

Bibliografia
Grodziski S., W królestwie Galicji i Lodomerii, Warszawa 1976.
Schmür-Pepłowski S., Obrazy z przeszłości Galicyi i Krakowa, 1772-1858, Lwów 1896.


T.J.Lis