poniedziałek, 2 czerwca 2014

Aleksander Iliński



XIX sulecie było wiekiem dziwnym, nie tylko dltego że trwało w praktyce więcej niż 100 lat, ale także dlatego że działo się w nim tyle że można by spokojnie obdzielić inne epoki. Tak niespokojny wiek, musiał rodzić niespokojne jednostki. Jedną z takich jednostek był wspomniany przeze mnie w poprzedniej notce Aleksander Iliński. 
Alee o soo choźi? Zdaje się pytać Pasza-Iliński

O Ilińskim można napisać wszystko, a i tak nie wiadomo co będzie prawdą, a co fałszem. Wersji jego życiorysu jest przynajmniej kilka, do czego przyczynił się sam zainteresowany. Generał łże, aż się za generałem kurzy... miał powiedzieć w czasie jednej z pijackich biesiad jego adiunkt niejaki Wójcik. Cytat ten najlepiej oddaje wiarygodność świadectw, jakie pozostawił po sobie Pasza.
Już jako nastolatek wykazywał symptomy tego co dzisiaj nazwalibyśmy ADHD. Zaciągnął się do służby w wojsku Portugalskim i  zaangażował w konflikt Marii II Izabeli z Michałem II. Nie wiadomo jak mu się szczęściło, ale wygląda że nieszczególnie, gdyż nie zagrzał w słonecznej Portugalii zbyt długo i przeniósł się do sąsiedniej Hiszpanii by tam sprawdzić się jako torreador.
Bieganie za "stejkami" po arenie wydało mu się mało ambitnym zajęciem i zamienił je na pole walki w Algierii, gdzie u boku francuzów miał walczyć przeciwko Abd-el Kaderowi. Czy tak było w rzeczywistości, czy opowieści o słonecznych piaskach wybrzeża Północnej Afryki były kolejnym wymysłem pijackiej wyobraźni Ilińskiego, tego nie sposób osądzić. Z równie wielkim zaangażowaniem bełkotał o tym jak strzelał do Afgańców i biegał po chińskim murze.
Dla czytelników naszego bloga nie będzie zaskoczeniem że tego typu koleś znalazł się w kręgu zainteresowania Hotelu Lambert. W końcu prawie nikt normalny tam nie trafiał, więc dziw gdyby książę nie zauważył takiego oryginała. Wówczas jeden z bystrzaków księcia, Michał Czajkowski  wpadł na genialny plan by werbować zwolenników Hotelu poprzez monastyry na Ukrainie. Potrzeba było jednak jakiegoś wafla do pomocy, by Czajka miał się kim wysługiwać. Padło oczywiście na Ilińskiego, który akurat chlał się w paryskich szynkach. Oczywiście cała akcja zakończyła się fiaskiem, gdyż Olek nadawał się do klasztoru jak Mierosławski do wojaczki.
Mimo klęski tego i tak z góry skazanego na niepowodzenie projektu (jak większości planów księcia) Iliński nadal pozostał w kręgu zainteresowania Hotelu Lambert. Jak się wydaje to Czartoryski bardziej wierzył w Olka niż on w Czartoryskiego. Dla Ilińskiego ważne były tylko trzy rzeczy; krew, kobiety i alkohol. Ot taki prawdziwy sarmata kilka wieków później.
Zanim trafił do armii Bema w latach 40stych, zaliczył krótki epizod na Kaukazie. Duże ilości gorzałki, i nieprzespane noce nie przeszkadzały mu być jednak dobrym wojakiem. Pośród kurzu bitewnego czuł się jak ryba w wodzie. Po klęsce armii Bema w czasie Wiosny Ludów, wraz z Generałem znalazł się w Turcji. Do Konstantynopola wjeżdżał jako Olek Iliński, a wyjeżdżał jako Skender-Pasza. Jako że był dobrym wojakiem, nikomu nie przeszkadzało że miał w nosie zakazy i nakazy Koranu. Nawet światło Proroka nie przeszkodziło mu w dalszych libacjach, z których stał się słynny w całej armii tureckiej. Niewielu mogło z nim rywalizować w tym sporcie.
Jego gwiazda rozbłysła najpierw w Bośni, którą u boku Omera-Paszy skutecznie spacyfikował , a następnie w czasie wojny Krymskiej, gdzie dał się poznać jako frontowy szaleniec. Gdyby nie wyżej wspomniany adiunkt Wójcik z pewnością nie przeżył by tej wojny.
Niestety dla niego, nadeszły lata pokoju. Taki gość jak Iliński, nie mógł żyć bez wojny, krwi i gwałtu. Inne spędzanie wolnego czasu po prostu go nudziło. Przez kilka lat zapijał się i zadłużał opowiadając wszystkim chętnym o swoich przygodach, wówczas to powstały wszystkie wersje jego barwnego życia. Z jednej strony żal było Turkom patrzeć jak facet się stacza, ale z drugiej nie było dla gościa ratunku. Nie nadawał się do żadnej placówki dyplomatycznej, bo nierychło pewnie wywołał by jakiś konflikt. A tego Osmanom na pewno nie było trzeba, gdyż burdel jaki mieli w państwie w każdej chwili mógł zakończyć się upadkiem Imperium.
W końcu, jak pisze  Zygmunt Miłkowski, w swoich Emigracyjnych Sylwetkach, zdecydowali się go wysłać na pewną śmierć. Wiedząc o jego umiłowaniu gorzały, i nie najlepszym zdrowiu został wysłany na stanowisko gubernatora do Basary, miasta leżącego obecnie na terenie Iraku. Wówczas podobnie jak dziś miejsce to można określić jednym zdaniem: Syf i malaria. Po roku, Iliński zrobił to co wszyscy bohaterzy naszego bloga, umarł. Najpewniej zachlał pałę i pikawa w końcu nie wytrzymała.
Oczywiście niektórzy w Ilińskim będą doszukiwać się jego patriotyzmu, wielkiego zaangażowania w sprawę Polski, itd. To rzecz jasna jest bujda na resorach. Z Hotelem Lambert współpracował, bo ci dawali mu kasę, i możliwości wojaczki, a to kochał najbardziej. To że czasem agitował na rzecz Czartoryskiego (jak np. w Bośni) było raczej skutkiem ubocznym. Z Ruskimi walczył nie dlatego że ich szczególnie nie lubił, po prostu lubił to. Nie było dla niego różnicy kogo wybebeszał. Generalnie rzecz biorąc Iliński to jeden z najsłynniejszych emigracyjnych alkoholików, który pijackie libacje przerywał epizodami militarnymi. W jego ocenie największym problemem pozostaje rozsądzenie co sprawiało mu większą przyjemność, mordowanie w czasie wojny, czy upijanie się do upadłego?

Bibliografia
Chudzikowska J., Dziwne życie Sadyka Paszy, Warszawa 1971.
Łatka J., Lew Nasz, Lew Polski: Pasza Iskender, Kraków 1996.
Miłkowski Z., Sylwetki emigracyjne, Gdańsk 2000.

T. J. Lis

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz