XIX
sulecie było wiekiem dziwnym, nie tylko dltego że trwało w praktyce więcej niż
100 lat, ale także dlatego że działo się w nim tyle że można by spokojnie
obdzielić inne epoki. Tak niespokojny wiek, musiał rodzić niespokojne
jednostki. Jedną z takich jednostek był wspomniany przeze mnie w poprzedniej
notce Aleksander Iliński.
Alee o soo choźi? Zdaje się pytać Pasza-Iliński |
O
Ilińskim można napisać wszystko, a i tak nie wiadomo co będzie prawdą, a co fałszem. Wersji jego życiorysu jest przynajmniej kilka, do czego
przyczynił się sam zainteresowany. Generał łże, aż się za generałem kurzy...
miał powiedzieć w czasie jednej z pijackich biesiad jego adiunkt niejaki Wójcik.
Cytat ten najlepiej oddaje wiarygodność świadectw, jakie pozostawił po sobie Pasza.
Już
jako nastolatek wykazywał symptomy tego co dzisiaj nazwalibyśmy ADHD. Zaciągnął się do służby w wojsku Portugalskim i zaangażował w konflikt Marii II
Izabeli z Michałem II. Nie wiadomo jak mu się szczęściło, ale wygląda że
nieszczególnie, gdyż nie zagrzał w słonecznej Portugalii zbyt długo i przeniósł
się do sąsiedniej Hiszpanii by tam sprawdzić się jako torreador.
Bieganie
za "stejkami" po arenie wydało mu się mało ambitnym zajęciem i zamienił je na pole walki w Algierii, gdzie u boku francuzów
miał walczyć przeciwko Abd-el Kaderowi. Czy tak było w rzeczywistości, czy
opowieści o słonecznych piaskach wybrzeża Północnej Afryki były kolejnym wymysłem pijackiej
wyobraźni Ilińskiego, tego nie sposób osądzić. Z równie wielkim zaangażowaniem bełkotał o tym jak strzelał do Afgańców i biegał po chińskim murze.
Dla
czytelników naszego bloga nie będzie zaskoczeniem że tego typu koleś znalazł
się w kręgu zainteresowania Hotelu Lambert. W końcu prawie nikt normalny tam nie trafiał, więc dziw gdyby książę nie zauważył takiego oryginała. Wówczas jeden z bystrzaków księcia,
Michał Czajkowski wpadł na genialny plan
by werbować zwolenników Hotelu poprzez monastyry na Ukrainie. Potrzeba było
jednak jakiegoś wafla do pomocy, by Czajka miał się kim wysługiwać. Padło
oczywiście na Ilińskiego, który akurat chlał się w paryskich szynkach. Oczywiście
cała akcja zakończyła się fiaskiem, gdyż Olek nadawał się do klasztoru jak Mierosławski
do wojaczki.
Mimo
klęski tego i tak z góry skazanego na niepowodzenie projektu (jak większości planów księcia) Iliński nadal
pozostał w kręgu zainteresowania Hotelu Lambert. Jak się wydaje to Czartoryski
bardziej wierzył w Olka niż on w Czartoryskiego. Dla Ilińskiego ważne
były tylko trzy rzeczy; krew, kobiety i alkohol. Ot taki prawdziwy sarmata kilka
wieków później.
Zanim
trafił do armii Bema w latach 40stych, zaliczył krótki epizod na Kaukazie. Duże
ilości gorzałki, i nieprzespane noce nie przeszkadzały mu być jednak dobrym
wojakiem. Pośród kurzu bitewnego czuł się jak ryba w wodzie. Po klęsce armii Bema w czasie Wiosny Ludów, wraz z Generałem znalazł się w Turcji. Do
Konstantynopola wjeżdżał jako Olek Iliński, a wyjeżdżał jako Skender-Pasza.
Jako że był dobrym wojakiem, nikomu nie przeszkadzało że miał w nosie zakazy i
nakazy Koranu. Nawet światło Proroka nie przeszkodziło mu w dalszych libacjach,
z których stał się słynny w całej armii tureckiej. Niewielu mogło z nim
rywalizować w tym sporcie.
Jego
gwiazda rozbłysła najpierw w Bośni, którą u boku Omera-Paszy skutecznie
spacyfikował , a następnie w czasie wojny Krymskiej, gdzie dał się poznać jako
frontowy szaleniec. Gdyby nie wyżej wspomniany adiunkt Wójcik z pewnością nie
przeżył by tej wojny.
Niestety
dla niego, nadeszły lata pokoju. Taki gość jak Iliński, nie mógł żyć bez wojny,
krwi i gwałtu. Inne spędzanie wolnego czasu po prostu go nudziło. Przez kilka lat
zapijał się i zadłużał opowiadając wszystkim chętnym o swoich przygodach, wówczas
to powstały wszystkie wersje jego barwnego życia. Z jednej strony żal było
Turkom patrzeć jak facet się stacza, ale z drugiej nie było dla gościa ratunku.
Nie nadawał się do żadnej placówki dyplomatycznej, bo nierychło pewnie wywołał
by jakiś konflikt. A tego Osmanom na pewno nie było trzeba, gdyż burdel jaki mieli w państwie w każdej chwili mógł zakończyć się upadkiem Imperium.
W
końcu, jak pisze Zygmunt Miłkowski, w swoich Emigracyjnych Sylwetkach,
zdecydowali się go wysłać na pewną śmierć. Wiedząc o jego umiłowaniu gorzały, i
nie najlepszym zdrowiu został wysłany na stanowisko gubernatora do Basary,
miasta leżącego obecnie na terenie Iraku. Wówczas podobnie jak dziś miejsce to
można określić jednym zdaniem: Syf i malaria. Po roku, Iliński zrobił to co
wszyscy bohaterzy naszego bloga, umarł. Najpewniej zachlał pałę i pikawa w końcu nie wytrzymała.
Oczywiście
niektórzy w Ilińskim będą doszukiwać się jego patriotyzmu, wielkiego
zaangażowania w sprawę Polski, itd. To rzecz jasna jest bujda na resorach. Z Hotelem Lambert
współpracował, bo ci dawali mu kasę, i możliwości wojaczki, a to kochał
najbardziej. To że czasem agitował na rzecz Czartoryskiego (jak np. w Bośni)
było raczej skutkiem ubocznym. Z Ruskimi walczył nie dlatego że ich szczególnie nie lubił, po prostu lubił to. Nie było dla niego różnicy kogo wybebeszał. Generalnie rzecz biorąc Iliński to jeden z
najsłynniejszych emigracyjnych alkoholików, który pijackie libacje przerywał
epizodami militarnymi. W jego ocenie największym problemem pozostaje
rozsądzenie co sprawiało mu większą przyjemność, mordowanie w czasie wojny, czy
upijanie się do upadłego?
Bibliografia
Chudzikowska
J., Dziwne życie Sadyka Paszy, Warszawa 1971.
Łatka
J., Lew Nasz, Lew Polski: Pasza Iskender, Kraków 1996.
Miłkowski
Z., Sylwetki emigracyjne, Gdańsk 2000.
T. J.
Lis
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz