środa, 24 września 2014

Mity i kity narodowe



Każdy kraj ma swoją historyczną mitologię. Wokół pewnych wydarzeń, najczęściej bardzo odległych czasowo (im odleglejsze tym lepiej – można więcej bajek naopowiadać i nikt się nie kapnie). W naszej rodzimej historiografii takich faktów, które bez wątpienia miały miejsce, ale wyglądały nieco inaczej jest cała masa np. Obrona Częstochowy przed Szwedami. Nie tylko my lubimy słuchać i opowiadać bajki. Wszyscy mają ciągoty do tego by rozpływać się nad bohaterskością przodków, także, a może wręcz przede wszystkim, ma to miejsce za Bałkanem.
W krajach byłej Jugi, historia nawet jeśli odległa o setki lat, nadal budzi gorące emocje, jak gdyby dyskutowane wydarzenie miało miejsce wczoraj. Najczęściej ludzie posługują się historycznymi memami, figurami historycznymi, które nie mają w większości związku z prawdą.
Dla Serbów najważniejszym momentem ich historii jest Bitwa na Kosowym Polu (1389). Mimo, że nie jedyna w tym miejscu i nawet nie wygrana (w sumie ogłoszono remis) to jednak stała się symbolem heroiczności Serbów. To właśnie to wydarzenie, przepoczwarzone przez ludowe legendy konstytuuje naród Serbski od kiedy tylko zaczęto w ogóle o czymś takim mówić (XVIII w.).
Chorwaci, podobnie jak prawosławni sąsiedzi również mają swoje mity, co prawda nie tak wyraźne jak Bitwa na Kosowym Polu, ale podchodzą do nich z równie wielką powagą. Dla nich symbolem heroiczności byli przede wszystkim dwaj kolesie Petar Zrinsky i Fran Krst Frankopan dwaj kolesie co najpierw tłukli się z Turasami a następnie stwierdzili, że pospiskują przeciwko Austrii, za co dostali bęcki. Wokół nich również roztacza się aura wielkości i niezłomności Chorwatów.
Także Bośniacy mają swojego bohatera narodowego, nazywa się on Husejn kapetan-Gradaščević, zwany też Zmajem od Bosne (Smok z Bośni). Facet w latach 30stych XIX wieku skonfliktował się z sułtanem tureckim i wypowiedział mu posłuszeństwo. Marzyła mu się jakaś szersza autonomia Bośni, dlatego dzisiaj jest on symbolem pierwszego „narodowego” zrywu bośniackich muzułmanów.
Dla Czarnogórców mitem narodowym nie jest tyle konkretne wydarzenie, co pewna historyczna tradycja tj. wolność. Pastuszkowie z Cetynii ubzdurali sobie, że Turcy ich nigdy nie podbili, i oni zawsze byli wolni, jako jedyny południowi Słowianie, nigdy do końca nie czuli buta na swoim karku. Jest to prawda ALE… kilkadziesiąt metrów pastwisk, dwa potoki, kilka drewnianych chat i stadko kóz to ma być owa złota Czarnogórska wolność? Prawda jest taka, że Ciapatym było wszystko jedno kto tam w tych górach wypasa tych kilka kóz, i nie chciało się im tam nawet fatygować. No ale, wolność to wolność…
Dla Słoweńców powodem do dumy jest ich Karyntia i państwo, jakie wówczas na terenie dzisiejszej Słowenii miało istnieć przed wiekami. Niemniej jednak Słoweńcy to naród dość roztropny i w przeciwieństwie do wyżej wymienionych stara się nie zaśmiecać swojej historii niepotrzebną mitologią.
Jeśli idzie o Macedończyków, to całe to państwo jest wybudowane na jednym wielkim micie, a konkretnie tym, że ma ono cokolwiek wspólnego ze starożytną Macedonią i Aleksandrem Wielkim. Największa ściema na Bałkanach, jaką sobie można wyobrazić, przebija bohaterskich Zrinskich, heroicznego księcia Lazara z Kosowego Pola, itd. Kupa śmiechu, tak można określić historiograficzne próby przypisania jakichkolwiek związków między letnim Olkiem, a Macedonią.
Historycznych mitów w krajach byłej Jugi jest zdecydowanie więcej. Ja wybrałem tylko po jednym przykładzie. Takich kwiatków jest jednak więcej. Zawsze tak bywa, gdy nauka zostaje zastąpiona bajkami, a rolę poznawczą historii sprowadza się do moralizatorstwa i wychowania „pięknych narodowych postaw”. Nie śmiejmy się jednak aż za nadto z południowych sąsiadów, spójrzmy na siebie i na to, czego młodzieży uczą się ze szkolnych podręczników.

Bibliografia
Czerwiński M., Semiotyka dyskursu historycznego. Chorwackie i serbskie syntezy dziejów narodu, Kraków 2012.
Chaszczewicz-Rydel M., Obrazy Bałkanów. Mity, stereotypy, nowa imagologia, 2013.
Dąbrowska-Partyka, M., Literatura pogranicza, pogranicze literatury, Kraków 2004.

T.J. Lis

wtorek, 23 września 2014

Jazydzi w literaturze Pulpowej



Ciężko jest znaleźć bardziej znienawidzoną grupę religijna niż Jazydzi. Nawet religijni Żydzi nie mają aż tak złej prasy w świecie Islamu.  Jazydyzm jest synkretyczną mieszanką łącząca elementy islamu, chrześcijaństwa nestoriańskiego, pierwotnych wierzeń indoirańskich, zoroastryzmu oraz judaizmu wyznawaną w większości przez Kurdów. Dla większości wyznawców Allacha sprawa jest jednak prosta Jazyda = Satanista. 

Jazydzi wierzą, że bóg Allach stworzył świat, ale jego dalsze losy powierzył siedmiu aniołom. Anioł MelekTaus („Anioł–Paw”) zbuntował się przeciw woli boga i za swe czyny został strącony do piekła, gdzie odbył pokute. Bóg/Demiurg wybaczył mu winy i powierzył władzę nad światem, w związku z czym wyznawcy jazydyzmu modlą się do niego, a nie do boga (który milczy i nie miesza się w sprawy swego stworzenia). Melek Taus jako buntownik przeciw Bogu utożsamiany jest figurą Prometeusza ale i Szatana (co naturalnie wpływa na kiepski PR tej religii). Oprócz tego  Jazydzi oddają cześć słońcu, świętym miejscom, składają ofiary ze zwierząt, wierzą w reinkarnację, obrzezają i chrzczą się (można powiedzieć że praktykują każdą możliwą praktykę pochodzącą z religii regionu).  


Obecnie Jazydzi są brutalnie prześladowani przez ISIS a ratunkiem dla nich może być intensywna pomoc NATO. Dotychczas kurdyjscy peszmergowie (tacy bojownicy kurdyjscy)  okazali się bitnymi żołnierzami i daje to jakąś nadzieję na przetrwanie niewielkiej Jazydzkiej wspólnoty.

Bardzo negatywny wizerunek Jazydzi mieli i w literaturze pulpowej dwudziestolecia międzywojennego. Jako czciciele szatana pojawili się w opowiadaniu „Koszmar w Red Hook” H. P. Lovecrafta oraz w opowiadaniach „Nie kopcie mi grobu” i „Ponury wiatr dmie” Roberta Erwina Howarda. Przedstawienie ich jako obcych rasowo, składających ofiary z ludzi kultystów ukształtowało wizerunek Jazydów w popkulturze¸

Bibliografia.
1)      A. Sarwa,  Czciciele Czasu, Ognia i Szatana. Religie Iranu: zaratusztrianizm, anahityzm, mitraizm, manicheizm, mazdakizm, mazdazanizm, jazydyzm, Sandomierz 2005,
2)      R. E. Howard, Królestwo Cieni, Kraków 2013;
M.M.

poniedziałek, 22 września 2014

O ultra tajnym spisku satanistów...



Społeczność internautów jest wykoślawioną wizją społeczeństwa. Jednym z zjawisk najbardziej utrudniających normalne funkcjonowanie użytkownikom Internetu jest zjawisko tzw. trolowania.  Historia uczy nas, że niczego nas nie nauczyła. Już w XIX wieku istniały osoby mogące dla własnej korzyści strolowaćsamego papieża. Palmę pierwszeństwa należy jednak na tym polu przyznać francuskiemu prowokatorowi Leo Taxilowi. 

Leo Taxil (pseudonim pana Marie Joseph Gabriel Antoine Jogand-Pagès) urodził się w roku 1854 i już za młodu nasiąkł czymś co określono by dziś lewacka propagandą. Już w wieku szesnastu lat walczył w szeregach komuny paryskie by następnie uciekać z kraju i czekać na amnestię. Po powrocie zorientowawszy się że nie ma z czego żyć zaczął publikować „dzieła” pokroju NIE  Urbana, w ramach serii biblioteczka antyklerykalna. Jego prace pełne były szokujących informacji o kochankach papieży czy gwałtach spowiedników na np. Joannie D’Arc. 

A gdy rewolucyjne nastroje opadły w republikańskiej Francji spadł popyt na jego twórczość. Leo poszedł więc po rozum do głowy i się nawrócił (ponoć gwałcona przez spowiedników Joanna naszła go we śnie).  Upublicznił on informację o masońskiej sekcie  Palladystów czczących w podziemnej krypcie zbudowanej w Charleston (w CSA USA) samego Szatana.  Książka okazała się strzałem w dziesiątke, katolicy kupowali ją na potęgę, sam papież udzielił pisarzowi audiencji (i zdymisjonował biskupa w Charleston za nieumiejętność poradzenia sobie z sektą) a Taxil był gościem kongresu antymasońskiego w 1886. 

Kiedy jednak sprawa się rypła i okazało się, że ani opisana krypta nie istnieje ani osoba mająca być naocznym światkiem rytuałów panna Diana Voughn nigdy się nie urodziła, Taxil zaskoczył wszystkich jeszcze raz mówiąc, że całą historię sobie wymyślił. Tym samym ożywił zainteresowanie swoją książką a osobami, które ją za drugim razem nagminnie kupowali byli liczni antyklerykałowie z całej Francji. Ostatecznie Taxil dorobiwszy się kilku milionów zmarł w roku 1907. Historia Leo Taxila stała się zaś inspiracją dla wielu pisarzy i… trolli. 

Bibliografia:
1)      L. Taxil, Le diable au XIX siècle, ou Les mystères du spiritisme: La franc-maçonnerie luciférienne. Révélation complètes sur le palladisme, Paris 1896;
2)      S. C. Hause, Anti-Protestant Rhetoric in the Early Third Republic [w:] French Historical Studies, Vol. 16, No. 1 (Spring, 1989), s. 183-201;
3)      S. Wilson, Catholic Populism in France at the Time of the Dreyfus Affair: The Union Nationale [w:] Journal of Contemporary History, Vol. 10, No. 4 (Oct., 1975), s. 667-705;
4)      U. Eco, Cmentarz w Pradze,   Warszawa 2010; W książce tej główny bohater poznaje sprawę Taxila z nieco innej strony. Dla miłośników XIX stulecia i teorii spiskowych pozycja obowiązkowa.
M.M.

Wolne Miasto Fiume (Rijeka)


Gdy słyszymy „Wolne Miasto …” pojawiają się przynajmniej dwa skojarzenia, miasto zakorkowane (wolne to prawie to samo co powolne), lub zabawny twór z którym nie wiadomo było co zrobić, jak np. Wolne Miasto Gdańsk, czy jeszcze Wolniejsze Miasto Kraków. Niewiele osób zdaje sobie jednak sprawę, że nie tylko my możemy poszczycić się Wolnymi Miastami. Podobne semantyczne i co gorsza polityczne dziwadła miały miejsce również za Bałkanem. 
Flaga WMF

Jak wiadomo po zakończeniu I wojny światowej panował w Europie nieopisany burdel. Polacy chcieli jakiejś Galicji (na cholerę komu kawałek Hiszpanii?), Węgrzy chcieli wszystko i nie dostali nic, za to Włosi z Jugosłowianami darli koty o Dalmację. To właśnie w tym słonecznym kawałku Europy w 1920 r. powstało coś co przeszło do historii jako Wolne Miasto Fiume (Rijeka).
Miasto od zawsze przysparzało problemy, gdyż wiecznie domagało się jakiejś autonomii, nawet w okresie Austro-Węgier mimo, że Dalmacja była Austriacka, Rijeka należała do Węgier. Nie inaczej było, gdy zakończyły się pojedynki I-wojenne. Wówczas na skutek kłótni SHS i Włoch zdecydowano o powstaniu WMF.
Przetrwało ono 5 lat w czasie których zaliczyło 4 prezydentów. Miasto przez ten czas stało się symbolem bohemy, rozpusty i powszechnego syfilisu. Najlepiej w nim się czuły prostytutki i artyści,  co właściwie jest ze sobą tożsame (co udowodnił Kazik). Czasem zaglądali tam też ludzie uczeni, gdyż sztuka i nauka znajdowały się tam pod szczególną opieką władz. Nie dziwi to, gdyż „ojcem” całego przedsięwzięcia był Gabrielle d’Annunzio włoski poeta, który na czele grupy oprychów pieszczotliwie nazywanych Wojskiem Wyzwoleńczym zajął miasto, by stało się kolebką nowego Rzymu. Europejskie mocarstwa, które rozdawały powojenne karty nie podzieliły jego entuzjazmu i postanowiły, że WMF będzie WOLNYM miastem, czyli ani Włosi ani SHS nie będą po nie wyciągać więcej łapek. Poecie najwyraźniej to się nie spodobało, gdyż obwołał się dyktatorem i… wypowiedział Włochom wojnę, po to by Ci je zajęli i sprawowali tam władze – taki był to pomysłowy Dobromir z Garbysia.
Miasto niby wolne z nazwy a jednak pod butem Włochów przetrwało do 1924 r. Sytuacja była na tyle groteskowa, że w końcu postanowiono zasiąść do dobrej butelki wina i się dogadać w jego sprawie. W konsekwencji, teren WMF podzielono między Włochy i SHS. Podział ten, śmieszny i kuriozalny jak cała historia tego miasta przetrwał aż do II wojny światowej, gdzie znów Mussolini wraz z Pavelićem darli koty o to czyje jest Fiume (Rijeka).
Ostatecznie po II wojnie światowej, tak jeden jak i drugi odeszli na śmietnik historii, a samo miasto ostatecznie stało się przyłączoną do Chorwacji Rijeką, co ma miejsce także i dziś.

Bibliografia
Maciejowski T., Konstytucja Wolnego Miasta Fiume, [w:] Prawo i władza na przestrzeni wieków, [red: Grodziski S., Dziadzio A., Kraków 2012, ss. 175-185.
Dešković E. G.,, Rijeka za radoznale : fijumanologija, Rijeka 2008.
Sondel-Cedarmas, J., Gabriele D'Annunzio. U źródeł ideologicznych włoskiego faszyzmu, Kraków 2008.

T.J. Lis

piątek, 19 września 2014

Pionierka



O kobietach ciąg dalszy, jak obiecałem, tak też czynię. Pionierki mają o do siebie, że są pierwsze. Dzięki temu, że zapoczątkują coś, ich działalność nie mająca porównania z niczym wcześniej, bez względu na osiągane wyniki jest traktowana jako coś wyjątkowego. 
Taka sobie Skenderova Staka

Uczucie wyjątkowości potęguje fakt, jeśli pionierska działalność jaką się podejmuje ma pożyteczny charakter, np. oświatowy. Taki właśnie cel miała działalność, wspomnianej w poprzedniej mojej notce, Staki Skenderovej. Wyjątkowość tej urodzonej w 1830 r. Serbki, wynikała właśnie z jej pionierskości. Nie dość, że była najprawdopodobniej pierwszą nauczycielką w Bośni i Hercegowinie, to jeszcze na dodatek założyła w jej stolicy Sarajewie w 1858 r. pierwszą żeńską szkołę podstawową.
Działalność oświatowa Staki była głośna nie tylko w Bośni i Hercegowinie, ale za sprawą Aleksanda Hilferdinga i Pauliny Ibriss także w Rosji i Anglii. Opinia publiczna mogła więc dowiedzieć się, że w jakiejś zagrzybiałej stodole gdzieś w Sarajewie jest taka dziewoja, co to uczy dziewczynki czytać, pisać, a być może jeszcze do tego liczyć. Dla miejscowych działalność Skenderovej była fanaberią, w końcu analfabetyzm w BiH dotyczył 90% mieszkańców, więc na co komu w takim społeczeństwie kobieta z takimi nieprawdopodobnymi umiejętnościami? Wyjście z takiego założenia nie pomagało pionierce. Przez długi czas nie znajdowała zrozumienia wśród władz, i dopiero okres rządów Omera Topala-Paszy przyniósł nieznaczą poprawę dla realizowanych przezeń projektów.
Szkółka Skenderovej stała się kuźnią dla bardzo wąskiej i nielicznej grupy kobiet, które posiadały wykształcenie. Niektóre z jej absolwentek, kontynuowały dzieło mistrzyni, zwłaszcza po ukończeniu szkoły średniej Miss Ibiss.
Staka była wiodąca jeszcze w innej dziedzinie. Jako pierwsza napisała książkę, po części opartą na własnych doświadczeniach, a po części na zasłyszanych historiach, dotyczącą życia codziennego serbskich handlarzy w Bośni i  Hercegowinie w latach 1825-1856. Znana pod szalenie skomplikowaną nazwą Ljetopis Bosne 1826-1858.
Życie pierwszej nie było łatwe. Najpierw męczyła się z władzami osmańskimi, potem austriackimi, następnie spłonął jej dom a w 1891 r. uległa poważnemu wypadkowi kiedy pędzący koń wraz z wozem stratował ją na ulicy, powodując trwałe kalectwo i znacznie przyczyniając się do jej śmierci.
Chociaż los nie był dla niej zbyt hojny Staka była pionierką z krwi i kości. Jej dzieło, chociaż wyrosłe jak wątły kwiatek na pustyni, dało owoce w postaci uczennic, które kontynuowały dzieło mistrzyni, krzewiąc oświatę wśród bośniackohercegowińskich niewiast.

Bibliografia

Papić M., Staka Skenderova, „Prilozi za proučavanje istorije Sarajeva, nr 2, (1966), s. 119-136.
Hawkesworth C., Voices in the shadows, Women and verbal art in Serbia and Bosnia, New York 2000.
Čokorilo P., Pamučina J. Skenderova S., Ljetopisi, Sarajevo 1976.

T.J. Lis