Chorwacja to kraj, który
za Bałkanem przewodzi we wszelkich rankingach tworzenia głupich seriali.
Dubrownik, Spilt czy Zagrzeb idealnie pasują do ckliwych historii o wielkiej
miłości, perfidnej intrydze i złamanym sercu (kolejność dowolna). Jednak mimo,
że kraj ten przoduje w wypluwaniu tego typu gniotów telewizyjnych największą
popularnością nie cieszył się Larin Izbor czy inna Zora Dubrovačka, a krótki,
nieco ponad 20 odcinkowy serial Monevideo Bog te video. Nie było by w tym nic złego, gdyby nie fakt,
że serial jest produkcji… SERBSKIEJ, a co gorsza opowiada o tym jak piłkarze z
tego kraju, po zrobieniu ich w wała przez kolegów Chorwatów odnoszą jeden z
największych sukcesów w piłce kopanej zajmując 3 miejsce na MŚ w 1930 r. w
Urugwaju. Szok, co nie?
Jugosławia (czyt. Serbia) na MŚ 1930 |
Sam serial, świetnie
zagrany, rewelacyjnie wyreżyserowany, jest rzeczywiście serbską agitką, która
pokazuje jacy to potomkowie Stefana Dušana są fajni i przebojowi. Film
utrzymany w klimacie bajkowym, miał oprócz pokazania fajności Serbów, również
nieco zaczarować magiczną królewską Jugosławie, gdzie niby wszyscy się kłócili,
ale tak na serio to się kochali. Kolory sepii najlepiej temu służą.
Prawda jednak jest z
goła inna, i przyznaje to nawet autor książki
o dziarskich chłopakach z Belgradu Vladimir Stanković. Bajkowe czasy pokazane w
filmie wcale takimi nie były. Jugosławia była krajem nie tylko ubogim, ale
przede wszystkim wewnętrznie skłóconym, z królem dyktatorem, i terrorystami (chorwackimi
i macedońskimi) dążącymi za wszelką cenę do destabilizacji tego tworu.
W tym całym grajdole
wzajemnych pretensji, padł pomysł, by Jugosławia wybrała się na pierwsze w
historii Mistrzostwa Świata rozgrywane w Urugwaju w roku 1930. Jest rzeczą
charakterystyczną, że Europa zlała sobie zupełnie tą imprezę, raz ze względu na
koszty, a dwa nie był to żaden prestiż. Angole uważali, że i tak są najlepsi,
Niemcy nic jeszcze nie znaczyli, a Austriacy będący wówczas potęgą w tym sporcie,
podobnież jak Brytyjczycy patrzyli na inne kraje niczym na ubogich krewnych.
Dlatego te mistrzostwa spowodowały, że
znalazły się na nich drużyny z zakompleksionych krajów. Rumunia z królem
grożącym nacjonalizacją brytyjskich firm za brak urlopu dla jego piłkarzy,
zawsze skłonna do rozpadu Belgia, czy wreszcie trzeszcząca od wewnętrznych
zgrzytów Jugosławia. Jedynym normalnym kandydatem wydawała się Francja, ale tam by coś komuś udowodnić.
Jugosławia nie była by
tym czym są do dzisiaj jej spadkobiercy, gdyby oczywiście nie kłótnie między
Chorwackimi piłkarzami a Serbskimi. Tym
razem poszło o przeniesienie siedziby Związku Piłki Kopanej z Zagrzebia do
Belgradu. W efekcie „krawaciarze” strzelili focha i wycofali swoich
kopaczy. Oczywiście, była to tylko kropla która zachwiała równowagę, gdyż prawdziwym powodem odwrócenia
się plecami do reprezentacji Jugosławii była pacyfikacja wszelkich nacjonalizmów (w tym przede wszystkim chorwackiego)
przez Króla Aleksandra I. W każdym razie rozsierdziło to Serbów na tyle, że
sami zdecydowali się mimo trudności wystawić team i pojechać do kraju masonów,
cyklistów i Jana Kobylańskiego.
Ówczesny poziom piłki
kopanej był na tyle żenujący, że nawet grupa zebranych po drodze chłopaczków
była w stanie wywalczyć w wersji serbskiej 3 miejsce a w wersji chorwackiej 4,
gdyż „mały finał” nie odbył się, co pozostawia miejsce do polemik między
bałkańskimi braćmi.
Ogólnie rzecz biorąc,
Chorwatom staje gula w gardle na myśl, że 27 odcinkowy serial, aż tak podobał
się w ich kraju. Tym bardziej, że wycięto z niego wątek z chorwackim trenerem
Ćiro Blaževićem, który zagrał tam epizodyczną rolę. On sam stwierdził następnie,
że wycięto epizody z postacią graną przez niego, dlatego właśnie, że był
Chorwatem. Nazywany soft nacjonalistycznym film, stał się więc kolejną sceną do
oskarżeń o ciągotki wielkoserbkise, leczenie kompleksów związanych z utratą
Kosowa itd.
A jaka jest prawda? Jak
zwykle trudno ją wyłuskać z morza pomyj jakie jedni i drudzy na siebie
wylewają. Trudno odmówić Chorwatom racji kiedy mówią o powrocie do narodowych
motywów w kinematografii ich sąsiada. Rzeczywiście film nieco trąci tego typu
skojarzeniami. Także pokazywanie Królewskiej Jugosławii jako czegoś nostalgicznie magicznego wydaje się tandetne jak plastikowa małpka na sznurku z odpustu. Nie jest to jednak powód, by go skreślać i oskarżać reżysera i
aktorów o powrót do wielkoserbskiej retoryki. Jest to raczej przesada, i objaw
nadwrażliwości niektórych części ciała poniżej pleców.
Jak pisałem na początku
jest to kawał dobrego filmu, zabawnego, czasem wzruszającego, do którego należy
podejść z dystansem, tak jak do bajki, a nie obrazu historycznego. W taki sposób
podeszło do niego większość Chorwatów, o czym świadczy frekwencja przed
telewizorami. Jak widać jednak nie wszyscy są jeszcze w stanie „zluzować majty”
i popatrzeć na rzeczywistość nieco inaczej niż przez okulary Franjo Tuđmana. Są
oni jednak w mniejszości, co cieszy.
Bibliografia
Stanković V., Montevideo, Bog te video,
Beograd 2014.
Raić V., Srpski 'Soft nacionalizam' –
novo oružje 'prodora na Zapad' http://www.dnevno.hr/vijesti/komentari/95157-srpski-soft-nacionalizam-novo-oruzje-prodora-na-zapad.html?print=1
[stan z dnia 12.09.2014]
Pavlicević, D., Historia Chorwacji,
Poznań 2004.
T.J. Lis
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz