niedziela, 25 maja 2014

Jak Rosyjski agent stał się Wallenrodem


Agenci, tajniacy, dyplomaci pod przykrywką, a także Żydzi, masoni i cykliści, to to co „tygryski lubią najbardziej”. Dzisiaj kolejna porcja przygód faceta, którego historiografia na siłę wykreowała na bohatera narodowego. Jan Witkiewicz, daleki przodek Stanisława Ignacego Witkiewicza (wujek jego ojca), był podobnie jak cała rzesza jego rodaków urodzonym spiskowcem. Wówczas nieboszczka Rzeczpospolita wydawała takich na pęczki, Janek w odróżnieniu od większości nie był tylko cwaniakiem, któremu się roiło podbicie świata za pomocą jednej armaty(Mierosławski), nie był również obłąkanym agitatorem (Goslar). Owszem, Janek był może nieco naiwny, ale z drugiej strony historiografia wie o nim tak niewiele, że domorośli historycy mogą o nim wcisnąć każdy kit. Nawet taki że był Wallenrodem, o czym za chwilę. 
Jasiek w tradycyjnie patriotycznym (polskim) nakryciu głowy

Co prawda w młodości zaczynał tak jak większość kończy, tj. więzieniem, do którego trafił za udział w zorganizowanej przez siebie grupie, której nazwa „Czarni Bracia” wyprzedziła swoją epokę o  200 lat. Chociaż patrząc na późniejsze zainteresowania muslimanami z Afganu, wydaje się prorocza. Jak tradycja nakazuje, także i ta organizacja została wykryta a jej członkowie otrzymali w nagrodę za aktywność obywatelską bilet na Ural, gdzie Jasiu zaczął służbę wojskową.
W związku ze moimi antytalentami językowymi opad szczeny budzi u mnie znajomość większej ilości języków  niż swojego ojczystego, dlatego plota o tym że Janek potrafił porozumiewać się 19 różnymi brzmi dla mnie jak S-F. Oczywiście jest to z pewnością wymysł, jednak musiało być coś na rzeczy gdyż młodzieniec zaimponował swego czasu samemu Aleksandrowi von Humboldowi, który to nieco się zdziwił że w jakimś zadupiu na końcu świata mieszka koleś, który potrafi dogadać się ze wszystkimi w ich narodowym języku. Nie chcąc pozwolić by Jasiu się marnował, postanowił wesprzeć go swoim autorytetem u samego cara Mikołaja I. Zdolny Polak został awansowany, a jego umiejętności filologiczne imponowały wszystkim. Jak Franz Maurer po ślubie z córką ministra (dla gimbazy film Psy), tak Witkiewicz po protekcji Humboldta zaliczał awans za awansem. Pipidówe na Uralu zamienił na Orenburg, gdzie brylował w towarzystwie jako bystry, sympatyczny facet znający dziwne języki.
W końcu jego talenty lingwistyczne postanowiono wykorzystać bardziej efektywnie niż tylko do tłumaczenia dokumentów. W 1835 postanowiono go wysłać do Buchary, gdzie miał tamtejszą władzę zachęcić do działania na rzecz Rosji. Ten protoplasta Styrlitza prowadzić miał wyścig na śmierć i życie z agentami Jej Królewskiej Mości, którzy chcieli pokrzyżować szyki Rosji w tamtym terenie. Nasz agent poradził sobie nie gorzej niż z tłumaczeniem perskich tekstów. Udało mu się nakłonić do współpracy z Rosją tamtejszą wierhuszkę, pomimo knowań brytyjskiej dyplomaci. Strzelające długopisy, 2 litry jadu węża, a nawet wlasnoręcznie pędzony samogon nie były w stanie zaszkodzić naszemu agentowi – został bohaterem.
W 1837 wysłano go z kolejną misją, tym razem do Afganistanu, gdzie miał nakłonić pastuchów (czyt. Persja) do zawarcia umowy z Rosją. W tym czasie przemierzając Azję Środkową (lata 1837-1839) poznał kulturę tamtejszych ludów, dlatego nadal będąc romantykiem zakochał się w tej ludności, ceniąc ich wolność i poczucie niezależności. Nie dziwota że facetowi który przeszedł kilkaset km. w kajdanach (piesza wycieczka z Wilna na Ural) za dzieciaka imponowały bezkresne stepy a na nich sylwetki bezzębnych Beduinów.
Jego sukces wywołał złość w Anglikach, co jest jako jedna z niewielu rzeczy w jego życiorysie udowodnione źródłowo. Po powrocie do Rosji w maju 1839 r. został znaleziony z kulą w głowie, pistoletem w ręku i listem pożegnalnym. Problem jednak w tym że broń miała być wciąż naładowana a list niepisany jego ręką. Notatki służbowe zaś miały zniknąć. Z braku dowodów śledztwo zakończono a nasz agent został pochowany. Jest to jednak wersja późniejsza, na początku mówiło się wyłącznie o samobójstwie i tak też wynikło z oficjalnego śledztwa.
Dopiero teraz zaczyna się najbardziej zabawny moment naszej historii. Nie wiadomo z jakiej przyczyny historycy ubzdurali sobie że był on „Wallenrodem”, który tak naprawdę nienawidził Rosji, prowadził podwójną grę, i chciał doprowadzić do wojny Brytyjsko Rosyjskiej, z której z martwych powstać miała Rzeczpospolita. Dlatego Ruskie, jak to mają w zwyczaju, odesłali niepokornego agenta na niwy niebieskie.
Bujda na resorach, którą z uporem maniaka sprzedawała rodzina Witkiewicza trafiła na podatny grunt. Jak to już zostało napisane na łamach bloga w XIX wieku każdy, nawet największy absurd i kretynizm przyjmowano jako prawdę objawioną, byle tylko pasowała do obrazu umęczonego patrioty. Tak było i z Jasiem, dobrym rosyjskim agentem, z którego zrobiono narodowego męczennika i bojownika o sprawy polskie. Owszem Jasiu robił na boku swoje interesy, nie ulega to wątpliwości, ale prezentowanie go jako „prawdziwego Wallenroda” wali ściemą na kilometr dla każdego, kto choć trochę ruszy swoimi zwojami mózgowymi. O ile łykanie takich bajek jest zrozumiałe dla emigracyjnych frustratów spod znaku Chrystusa Narodów, o tyle budzi zdziwienie u współczesnych, którzy nadal sprzedają te bajki ludziom. 
Fajniej jest przecie napisać że Jasiek to był Wielki Polski Wallenrod, który całe życie poświęcił polskiej sprawie i zginął od niewidzialnej ruskiej ręki. A nie dobry agent i dyplomata, który owszem nawet jeśli poniósł śmierć nie do końca samobójczą, to nic, naprawdę nic nie świadczy że jego zgon miał mieć związek z jakimiś knowaniami przeciwko Rosji, których celem ostatecznym miała być wolna Polska. A to że wersja o Wallenrodzie nie ma oparcia w faktach, to tym gorzej dla faktów. 
Na koniec próbka takiej patriotycznej propagandy w wykonaniu Pana Biskupa Mateusza, przeczytajcie to: Nadal pozostają wątpliwości, co do motywów działania Jana Witkiewicza. Czy naprawdę chciał umocnić pozycję rosyjskiego imperium w Azji Środkowej? Przecież był zesłańcem, polskim patriotą wyrwanym z Ojczyzny przez zaborców i rzuconym w zapomniane przez ludzi krainy. No przecież to był PATRYJOTA a prawdziwi PATRYJOCI muszą ginąć śmiercią męczeńską i nie wolno nawet myśleć że może w którymś momencie życia, doszli do wniosku, że te ich działania w młodości to była zwykła szczeniacka "gupota" i warto się zająć czymś pożytecznym (czytaj sobą), a nie ganianiem za jakąś wyimaginowaną Polską, która jeszcze przez niespełna 100 lat miała pozostać w sferze marzeń. Polski podwójny agent, który wciąga Ruskich do Afganu by Ci się wykrwawili w latach 30stych XIX wieku? Słodki Boże, czego Ci ludzie nie wymyślą...

Bibliografia
Reychman J., Polscy podróżnicy na Bliskim Wschodzie w XIX wieku, Warszawa 1972.
Fedirko J., Szalony plan wyzwolenia Polski Jan Prosper Witkiewicz a Afganistan cz. I., „Alma Mater”,  nr 102, (2008), ss.20-27.
Chrostek M., Jan Witkiewicz - prawdziwy Wallenrod http://portalwiedzy.onet.pl/4869,1581,1523734,1,czasopisma.html [dostęp z dnia 25.05.2014].
Biskup M., Kurier z Kabulu, http://albumpolski.pl/artykul/kurier-z-kabulu  [dostęp z dnia 25.05.2014].

T.J. Lis


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz