Agenci,
tajniacy, dyplomaci pod przykrywką, a także Żydzi, masoni i cykliści, to to co „tygryski
lubią najbardziej”. Dzisiaj kolejna porcja przygód faceta, którego historiografia na siłę wykreowała na bohatera narodowego. Jan Witkiewicz,
daleki przodek Stanisława Ignacego Witkiewicza (wujek jego ojca), był podobnie
jak cała rzesza jego rodaków urodzonym spiskowcem. Wówczas nieboszczka
Rzeczpospolita wydawała takich na pęczki, Janek w odróżnieniu od większości nie
był tylko cwaniakiem, któremu się roiło podbicie świata za pomocą jednej armaty(Mierosławski),
nie był również obłąkanym agitatorem (Goslar). Owszem, Janek był może nieco
naiwny, ale z drugiej strony historiografia wie o nim tak niewiele, że
domorośli historycy mogą o nim wcisnąć każdy kit. Nawet taki że był
Wallenrodem, o czym za chwilę.
Jasiek w tradycyjnie patriotycznym (polskim) nakryciu głowy |
Co
prawda w młodości zaczynał tak jak większość kończy, tj. więzieniem, do którego
trafił za udział w zorganizowanej przez siebie grupie, której nazwa „Czarni
Bracia” wyprzedziła swoją epokę o 200
lat. Chociaż patrząc na późniejsze zainteresowania muslimanami z Afganu, wydaje
się prorocza. Jak tradycja nakazuje, także i ta organizacja została wykryta a
jej członkowie otrzymali w nagrodę za aktywność obywatelską bilet na Ural, gdzie
Jasiu zaczął służbę wojskową.
W
związku ze moimi antytalentami językowymi opad szczeny budzi u mnie znajomość
większej ilości języków niż swojego
ojczystego, dlatego plota o tym że Janek potrafił porozumiewać się 19 różnymi
brzmi dla mnie jak S-F. Oczywiście jest to z pewnością wymysł, jednak musiało
być coś na rzeczy gdyż młodzieniec zaimponował swego czasu samemu Aleksandrowi
von Humboldowi, który to nieco się zdziwił że w jakimś zadupiu na końcu świata
mieszka koleś, który potrafi dogadać się ze wszystkimi w ich narodowym języku.
Nie chcąc pozwolić by Jasiu się marnował, postanowił wesprzeć go swoim
autorytetem u samego cara Mikołaja I. Zdolny Polak został awansowany, a jego umiejętności
filologiczne imponowały wszystkim. Jak Franz Maurer po ślubie z córką ministra (dla gimbazy film Psy),
tak Witkiewicz po protekcji Humboldta zaliczał awans za awansem. Pipidówe na
Uralu zamienił na Orenburg, gdzie brylował w towarzystwie jako bystry,
sympatyczny facet znający dziwne języki.
W
końcu jego talenty lingwistyczne postanowiono wykorzystać bardziej efektywnie
niż tylko do tłumaczenia dokumentów. W 1835 postanowiono go wysłać do Buchary,
gdzie miał tamtejszą władzę zachęcić do działania na rzecz Rosji. Ten
protoplasta Styrlitza prowadzić miał wyścig na śmierć i życie z agentami Jej
Królewskiej Mości, którzy chcieli pokrzyżować szyki Rosji w tamtym terenie. Nasz agent poradził sobie nie gorzej niż z tłumaczeniem perskich tekstów. Udało
mu się nakłonić do współpracy z Rosją tamtejszą wierhuszkę, pomimo knowań
brytyjskiej dyplomaci. Strzelające długopisy, 2 litry jadu węża, a nawet wlasnoręcznie pędzony samogon nie były w stanie zaszkodzić naszemu agentowi – został bohaterem.
W
1837 wysłano go z kolejną misją, tym razem do Afganistanu, gdzie miał nakłonić
pastuchów (czyt. Persja) do zawarcia umowy z Rosją. W tym czasie przemierzając Azję
Środkową (lata 1837-1839) poznał kulturę tamtejszych ludów, dlatego nadal będąc
romantykiem zakochał się w tej ludności, ceniąc ich wolność i poczucie niezależności.
Nie dziwota że facetowi który przeszedł kilkaset km. w kajdanach (piesza wycieczka z Wilna na Ural) za dzieciaka
imponowały bezkresne stepy a na nich sylwetki bezzębnych Beduinów.
Jego
sukces wywołał złość w Anglikach, co jest jako jedna z niewielu rzeczy w jego
życiorysie udowodnione źródłowo. Po powrocie do Rosji w maju 1839 r. został
znaleziony z kulą w głowie, pistoletem w ręku i listem pożegnalnym. Problem
jednak w tym że broń miała być wciąż naładowana a list niepisany jego ręką.
Notatki służbowe zaś miały zniknąć. Z braku dowodów śledztwo zakończono a nasz
agent został pochowany. Jest to jednak wersja późniejsza, na początku mówiło
się wyłącznie o samobójstwie i tak też wynikło z oficjalnego śledztwa.
Dopiero
teraz zaczyna się najbardziej zabawny moment naszej historii. Nie wiadomo z
jakiej przyczyny historycy ubzdurali sobie że był on „Wallenrodem”, który tak naprawdę
nienawidził Rosji, prowadził podwójną grę, i chciał doprowadzić do wojny Brytyjsko
Rosyjskiej, z której z martwych powstać miała Rzeczpospolita. Dlatego Ruskie,
jak to mają w zwyczaju, odesłali niepokornego agenta na niwy niebieskie.
Bujda
na resorach, którą z uporem maniaka sprzedawała rodzina Witkiewicza trafiła na
podatny grunt. Jak to już zostało napisane na łamach bloga w XIX wieku każdy,
nawet największy absurd i kretynizm przyjmowano jako prawdę objawioną, byle
tylko pasowała do obrazu umęczonego patrioty. Tak było i z Jasiem, dobrym
rosyjskim agentem, z którego zrobiono narodowego męczennika i bojownika o sprawy
polskie. Owszem Jasiu robił na boku swoje interesy, nie ulega to wątpliwości,
ale prezentowanie go jako „prawdziwego Wallenroda” wali ściemą na kilometr dla
każdego, kto choć trochę ruszy swoimi zwojami mózgowymi. O ile łykanie takich
bajek jest zrozumiałe dla emigracyjnych frustratów spod znaku Chrystusa
Narodów, o tyle budzi zdziwienie u współczesnych, którzy nadal sprzedają te bajki
ludziom.
Fajniej jest przecie napisać że Jasiek to był Wielki Polski Wallenrod, który całe życie
poświęcił polskiej sprawie i zginął od niewidzialnej ruskiej ręki. A nie dobry
agent i dyplomata, który owszem nawet jeśli poniósł śmierć nie do końca
samobójczą, to nic, naprawdę nic nie świadczy że jego zgon miał mieć związek z
jakimiś knowaniami przeciwko Rosji, których celem ostatecznym miała być wolna
Polska. A to że wersja o Wallenrodzie nie ma oparcia w faktach, to tym gorzej
dla faktów.
Na koniec próbka takiej patriotycznej propagandy w wykonaniu Pana Biskupa Mateusza, przeczytajcie to: Nadal
pozostają wątpliwości, co do motywów działania Jana Witkiewicza. Czy
naprawdę chciał umocnić pozycję rosyjskiego imperium w Azji Środkowej?
Przecież był zesłańcem, polskim patriotą wyrwanym z Ojczyzny przez
zaborców i rzuconym w zapomniane przez ludzi krainy. No przecież to był PATRYJOTA a prawdziwi PATRYJOCI muszą ginąć śmiercią męczeńską i nie wolno nawet myśleć że może w którymś momencie życia, doszli do wniosku, że te ich działania w młodości to była zwykła szczeniacka "gupota" i warto się zająć czymś pożytecznym (czytaj sobą), a nie ganianiem za jakąś wyimaginowaną Polską, która jeszcze przez niespełna 100 lat miała pozostać w sferze marzeń. Polski podwójny agent, który wciąga Ruskich do Afganu by Ci się wykrwawili w latach 30stych XIX wieku? Słodki Boże, czego Ci ludzie nie wymyślą...
Bibliografia
Reychman
J., Polscy podróżnicy na Bliskim Wschodzie w XIX wieku, Warszawa 1972.
Fedirko
J., Szalony plan wyzwolenia Polski Jan Prosper Witkiewicz a Afganistan cz. I., „Alma
Mater”, nr 102, (2008), ss.20-27.
Chrostek
M., Jan Witkiewicz - prawdziwy Wallenrod http://portalwiedzy.onet.pl/4869,1581,1523734,1,czasopisma.html
[dostęp z dnia 25.05.2014].
Biskup M., Kurier z Kabulu, http://albumpolski.pl/artykul/kurier-z-kabulu [dostęp z dnia 25.05.2014].
T.J.
Lis
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz