O tym czym jest "słoń a
sprawa polska" informować nie trzeba. Temat ten mniej lub bardziej znany
przewija się przez mass media dość często. Choć historia „słonia” sięga grubo
ponad 100 lat wstecz, to co jakiś czas wraca do naszego życia, reaktywowana
przez najróżniejsze osoby. W klimatach „słoniowych” mamy więc literaturę, a
kilka lat temu jedna z komercyjnych stacji telewizyjnych nazwała tak nawet swój
program publicystyczny. Świadczy to o tym, że świadomość tego zagadnienia,
nawet wśród dziennikarzy, którzy do najbardziej lotnej grupy zawodowej nie
należą, jest całkiem spora.
Jak to jednak w życiu
bywa, świadomość to jedno, a rzeczywistość dookoła to drugie. W obecnych
szalonych czasach, gdy nawet na lewej stronie zaczyna się bić w hasła narodowe
i odwoływać do wielkości Rzeczpospolitej, „słoń a sprawa polska” nabiera
zupełnie poważnego charakteru. Narodową histerię mającą na celu wyszukiwanie
wszędzie śladów polskości widać choćby na przykładzie dyskusji wokół książki
Marka Boruckiego, Wielcy zapomniani. Polacy, którzy zmienili świat, Warszawa 2015.
Z lewa i z prawa różnego
rodzaju mniej i bardziej zdolne pismaki rozpisują się o tym, jaki to wkład w
dzieje świata włożyli Polacy. Przede wszystkim należy sobie zadać podstawowe
pytanie, dlaczego rościmy sobie pretensje do dumy z poczynań ludzi, którzy
mówili językiem zbliżonym do naszego i żyli w miejscu, w którym my obecnie
żyjemy? Czy mieliśmy jakiś wkład w to co robili? Oczywiście, że nie. Więc skąd
ta duma?
Aby jednak nie
przechodzić z pozycji historyka, na pozycje filozofa, lub Boże broń publicysty,
należy w ten ogólnonarodowy balon wbić jeszcze jedną igłę. Duża część z osób,
które wymienia nie tylko autor zacnej publikacji, ale także innych osób, do
których lubimy dorabiać narodową ideologię, z Polską miała tyle wspólnego, że
po polsku mówiła, i tutaj zrobiła pierwszą kupe. Tyle. Zaś największe sukcesy
osiągnęła nie tylko za granicą, ale również dzięki zagranicznym uniwersytetom i
zagranicznym pieniądzom.
O ile mój napastliwy ton jeszcze
nie wywołał odpowiedniej reakcji myślowej, z pewnością bardziej skuteczniejsze
będą przykłady. Te najbardziej znane. Maria Skłodowska-Curie – wykształcona gdzie?
We Francji. Swoje badania prowadziła gdzie? We Francji. Dostawała na to kasę od?
Francuzów. Komentarz zbędny. Ernest Malinowski, nie dość, że w powstaniu
listopadowym nie brał udziału, jakby wiele osób chciało, to na dodatek
wszystkie swoje fantastyczne budowle skonstruował i wykonał za granicą. Tam też
zresztą się kształcił. Ludwik Hirszfeld, gdyby nie uniwersytety niemieckie z
pewnością nigdy nie został by tym, kim został.
Ale weźmy też tych mniej
znanych. Stanisław Kierbedź konstruktoar pierwszego mostu w Warszawie. Kuce i
lemingi, jednogłośnie krzykną – bohatyr! Tylko nikt nie chce zauważyć faktu, że
nie sposób znaleźć jego podobiznę w innym niż rosyjski mundur wojskowy… i
bynajmniej, nie jest to żaden zarzut, po prostu, takie były czasy.
A Galicja? Tam niby
sprawa polska miała się najlepiej, w Krakowie przybysze z Warszawy i Poznania
oddychali „polskim powietrzem”, a jednak konserwatyści przy „Najjaśniejszym
Panu stali, i stać chcieli”, i pewno by tak, stali gdyby nie Wielka Wojna.
Historia więc nam
pokazuje, że „słoń a sprawa polska” jest cały czas obecna w naszym kraju. Z
polonocentryzmu, który z jednej strony powoduje, że wszędzie dopatrujemy się „polskości”
a z drugiej zaś chcemy na siłę stać się bardziej europejscy, nie wynika nic
dobrego. O minionych dziejach należy pamiętać, o wybitnych jednostkach z
przeszłości mówić, ale robienie na tym „polityki” i dorabianie ideologii nie
wychodzi nikomu na dobre.
Bibliografia
Barańczyk S., Bóg, trąba i ojczyzna. Słoń a sprawa polska oczami poetów od Reja do
Rymkiewicza, Kraków 1995.
Borucki M., Wielcy zapomniani. Polacy, którzy zmienili świat, Warszawa 2015.
Hirszfeld, L., Historia jednego życia, Warszawa 2011.
Mm, Słoń
a sprawa polska w Superstacji, http://wyborcza.pl/1,75248,4245410.html
[dnia 09.02.2015].
T. J. Lis
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz