Obecnie tzw. mainstream rozdziera szaty nad niejakim Panem Durczokiem,
który miał jak się to ładnie mówi „śladowe ilości”. Polskie dziennikarstwo,
podobnie jak cały kraj przypomina trupa, który coraz bardziej śmierdzi. Jedna
redakcja obraża się na drugą. Dziennikarze „Polityki” wyzywają kolegów z „Wprost”
od tabloidów (w czym jest dużo prawdy, gdyż w Polsce, praktycznie wszystkie tytuły
od prawa do lewa prezentują poziom tabloidów), a „resortowe dzieci” (oczywiście
tylko te starannie wyselekcjonowane, które nie stały się jak inne „resortowe
dzieci” neofitami prawicy) załamują ręce nad brakiem
dziennikarskiej solidarności. Z lewa płaczą, z prawa się cieszą. Taka to
już ta nasza nadwiślańska natura, że najlepiej nam idą „wojenki” domowe.
Konflikty na łonie
dziennikarskim nie są jednak niczym nowym. Tradycja walenia sobie po głowach,
jest nad Wisłą znana odkąd prasa na stałe zagościła jako element szarej
codzienności. W XIX stuleciu mamy przynajmniej kilka takich bardzo barwnych
konfliktów prasowych. Najczęściej dochodziło do nich w obrębie jednego zaboru,
gdzie prasa jako organ konkretnej linii politycznej, był narzędziem
kształtującym umysły plebsu. Do dzisiaj niewiele w tej kwestii się zmieniło.
W Galicji, o której to
poziomie prasowym Franciszek Bujak pisał, że stoi na wyjątkowo niskim poziomie,
jednym z najsłynniejszych konfliktów prasowych była wojna dwóch krakowskich dzienników.
„Czasu” należącego do obozu konserwatystów i „Nowej Reformy” prowadzonej przez
liberałów.Toczyła się ona z różnym skutkiem do czasu, gdy narodowcy nie zmarginalizowali demokratów i przez to nie zmienili wektorów w dyskusji z konserwatywno-liberalnego, na nacjonalistyczno-konserwatywny.
Z podobną sytuacją mamy
do czynienia w Poznaniu gdzie z kolei „Dziennik Poznański” darł koty z „Kurierem
Poznańskim”. Tam z kolei walka rozgrywał się między liberałami (dopiero po I
wś. DP przeszło na pozycje narodowe), a klerykałami. Ci ostatni zresztą
wojowali ze wszystkim i wszystkimi, gdyż „be” byli dla nich naturalnie
pozytywiści warszawscy (ze słynnym Aleksandrem Świętochowskim, nazywanym w
kościelnych kręgach „Świntuchowskim”), socjaliści, itd. Generalnie każdy kto
patrzył na rzeczywistość z innej perspektywy niż kruchta.
Zabór rosyjski to nieco
inna bajka, gdyż tam „walka” prasowa odbywała się nie jak to miało miejsce w
Galicji i Poznaniu codziennie ale, głównie raz w tygodniu, stąd mamy tam raczej
do czynienia z walką między „Tygodnikiem Ilustrowanym”, „Prawdą” a dziennikiem „Kurjerem
Warszawskim”. Jak widać pozytywiści musieli poświęcić nieco więcej czasu na
ciętą ripostę niż konserwatyści. „Kurjer” był jednym z najlepszych dzienników,
jakie wówczas pojawiały się w języku polskim. Dzisiejsze pismaki spod znaku „GW”
czy „Rzepy”, nie wspominając o reszcie, nigdy nie nawiązały i już zapewne nie nawiążą
do ich poziomu.
Temat konfliktów
prasowych jest niezwykle ciekawym i barwnym elementem naszej rodzimej historii.
Patrząc na dzisiejszą dziennikarską mizerię warto spojrzeć w przeszłość i nabrać
nieco dystansu. Zdrowy rozsądek, to właśnie to, czego w dzisiejszym
dziennikarstwie brakuje najbardziej.
Bibliografia
Janowski M., Inteligencja wobec wyzwań nowoczesności, dylematy ideowe polskiej
demokracji liberalnej w Galicji w latach 1889-1914, Warszawa 1996.
Bujak F., Galicja, t. I, Rzeszów 2014. [reprint z 1908 r.]
Łojek J., Prasa polska w latach 1864-1918, Warszawa 1976.
T. J. Lis
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz