czwartek, 19 lutego 2015

Kur...a kur...e łba nie urwie...



Obecnie tzw. mainstream  rozdziera szaty nad niejakim Panem Durczokiem, który miał jak się to ładnie mówi „śladowe ilości”. Polskie dziennikarstwo, podobnie jak cały kraj przypomina trupa, który coraz bardziej śmierdzi. Jedna redakcja obraża się na drugą. Dziennikarze „Polityki” wyzywają kolegów z „Wprost” od tabloidów (w czym jest dużo prawdy, gdyż w Polsce, praktycznie wszystkie tytuły od prawa do lewa prezentują poziom tabloidów), a „resortowe dzieci” (oczywiście tylko te starannie wyselekcjonowane, które nie stały się jak inne „resortowe dzieci” neofitami prawicy) załamują ręce nad brakiem dziennikarskiej solidarności. Z lewa płaczą, z prawa się cieszą. Taka to już ta nasza nadwiślańska natura, że najlepiej nam idą „wojenki” domowe.
Konflikty na łonie dziennikarskim nie są jednak niczym nowym. Tradycja walenia sobie po głowach, jest nad Wisłą znana odkąd prasa na stałe zagościła jako element szarej codzienności. W XIX stuleciu mamy przynajmniej kilka takich bardzo barwnych konfliktów prasowych. Najczęściej dochodziło do nich w obrębie jednego zaboru, gdzie prasa jako organ konkretnej linii politycznej, był narzędziem kształtującym umysły plebsu. Do dzisiaj niewiele w tej kwestii się zmieniło.
W Galicji, o której to poziomie prasowym Franciszek Bujak pisał, że stoi na wyjątkowo niskim poziomie, jednym z najsłynniejszych konfliktów prasowych była wojna dwóch krakowskich dzienników. „Czasu” należącego do obozu konserwatystów i „Nowej Reformy” prowadzonej przez liberałów.Toczyła się ona z różnym skutkiem do czasu, gdy narodowcy nie zmarginalizowali demokratów i przez to nie zmienili wektorów w dyskusji z konserwatywno-liberalnego, na nacjonalistyczno-konserwatywny.
Z podobną sytuacją mamy do czynienia w Poznaniu gdzie z kolei „Dziennik Poznański” darł koty z „Kurierem Poznańskim”. Tam z kolei walka rozgrywał się między liberałami (dopiero po I wś. DP przeszło na pozycje narodowe), a klerykałami. Ci ostatni zresztą wojowali ze wszystkim i wszystkimi, gdyż „be” byli dla nich naturalnie pozytywiści warszawscy (ze słynnym Aleksandrem Świętochowskim, nazywanym w kościelnych kręgach „Świntuchowskim”), socjaliści, itd. Generalnie każdy kto patrzył na rzeczywistość z innej perspektywy niż kruchta.
Zabór rosyjski to nieco inna bajka, gdyż tam „walka” prasowa odbywała się nie jak to miało miejsce w Galicji i Poznaniu codziennie ale, głównie raz w tygodniu, stąd mamy tam raczej do czynienia z walką między „Tygodnikiem Ilustrowanym”, „Prawdą” a dziennikiem „Kurjerem Warszawskim”. Jak widać pozytywiści musieli poświęcić nieco więcej czasu na ciętą ripostę niż konserwatyści. „Kurjer” był jednym z najlepszych dzienników, jakie wówczas pojawiały się w języku polskim. Dzisiejsze pismaki spod znaku „GW” czy „Rzepy”, nie wspominając o reszcie, nigdy nie nawiązały i już zapewne nie nawiążą do ich poziomu.
Temat konfliktów prasowych jest niezwykle ciekawym i barwnym elementem naszej rodzimej historii. Patrząc na dzisiejszą dziennikarską mizerię warto spojrzeć w przeszłość i nabrać nieco dystansu. Zdrowy rozsądek, to właśnie to, czego w dzisiejszym dziennikarstwie brakuje najbardziej.

Bibliografia
Janowski M., Inteligencja wobec wyzwań nowoczesności, dylematy ideowe polskiej demokracji liberalnej w Galicji w latach 1889-1914, Warszawa 1996.
Bujak F., Galicja, t. I, Rzeszów 2014. [reprint z 1908 r.]
Łojek J., Prasa polska w latach 1864-1918, Warszawa 1976.   

T. J. Lis

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz